Dlaczego Robbie mnie nienawidzi (I dlaczego to uczucie jest obustronne!)

Artykuły

Są pewnie zjawiska, co do których założyłem, że ich więcej nie doświadczę jak już skończę 40 lat: 95 centymetrów w pasie, pocałunku Cherie Blair… i Take That na pierwszym miejscu listy przebojów.
źle założyłem. OK, Cherie nie pojawiła się z jemiołą, a w pasie nadal mierzę więcej niż Daniel Craig. Ale, ku mojemu zdumieniu, Take That są, naprawdę, z powrotem numerem jeden, po dziesięciu latach, z piosenką pod ironicznym tytułem „Patience”.

Take That i Piers Morgan
Piers Morgan i Take That w 1992 roku. Od lewej: Gary Barlow, Piers Morgan, Jason Orange, Howard Donald, Mark Owen i Robbie Williams.

Niezwykły powrót zespołu będzie uczczony tego wieczoru w zapełnionym gwiazdami programie „Audience With” w ITV1. I wybaczcie mi, że bardziej niż inni popadłem w nostalgiczny nastrój, gdy chłopcy uderzyli ponownie.

Nie tylko dlatego, że pamiętam ich jako świeżych nowicjuszy, zdeterminowanych by znaleźć punkt zaczepienia w showbiznesie. Nie chodzi nawet o to, że stali się oni moimi dobrymi przyjaciółmi.
Chodzi o to, że w tym cynicznym i wyzyskującym ludzi przemyśle – taki, który potrafi wydobyć z ludzi to, co w nich najgorsze i na zawsze zniszczyć młode życia – ich historia, to historia z nagłym zwrotem akcji.
Ma swoje szczęśliwe zakończenie. I, jak we wszystkich szczęśliwych zakończeniach, łajdak zostaje pokonany, a porządni faceci wygrywają.
Opowieść zaczyna się, gdy miałem 25 lat i byłem redaktorem naczelnym do spraw showbiznesu w „Sun”. Pewnego poranka zadzwonił mój telefon i usłyszałem trochę zdesperowany głos: – „Kolego, proszę, daj nam szansę.”

Dzwonił Gary Barlow, wokalista nowego brytyjskiego boy bandu – Take That. Zostali oni stworzeni na fail ogromnego sukcesu amerykańskiej grupy New Kids On The Block, ale mieli trudności.
Mimo sprzedawania się w każdym magazynie, gazecie, telewizji i radiu od miesięcy, ich pierwsze próby wdarcia się na listy przebojów były wielkimi porażkami. I patrzyli teraz w bezmierną otchłań cmentarza muzycznych odrzutów – pokonani, zanim cokolwiek się dla nich zaczęło.
Tego dnia mieli odbyć promocyjną sesję fotograficzną kilka minut drogi od głównej siedziby mojej gazety, w Wapinng, we wschodnim Londynie.
– „Wpadnij tylko na moment, to pokażemy ci co potrafimy” – błagał Gary.
– „Nie mogę, jestem zbyt zajęty” – skłamałem.
Prawda wyglądała tak, że nie wiedziałem sensu w tym, aby wydać kilka funtów na taksówkę, żeby zobaczyć zespół zmierzający w szybkim tempie, do nikąd.
– „Przyjedziemy po ciebie i cię odwieziemy” – naciskał Gary.
Spojrzałem na zegarek. Była pierwsza po południu i musiałem wybrać miedzy Take That a kanapką z serem i marynatą. Po długich siedmiu sekundach rozważań, niechętnie odrzuciłem kanapkę.
– „OK.” – powiedziałem. – „Ale daję Wam pół godziny, nic wiecej.”
Stary, zardzewiały, campowy van Take That podjechał od tyłu mojego biura i wskoczyłem do tyłu, gdzie spotkałem pięciu młodych, bardzo podekscytowanych chłopców.
Zaskakująco pulchny i wyglądający całkiem zwyczajnie chłopak, który wyglądał jakby właśnie wyszedł z kursu dla urzędników bankowych, powiedział: „Jestem Gary, miło mi cię poznać.”
– „Jestem Mark” – powiedział z szerokim uśmiechem mały chopak o twarzy dziecka.
– „Jestem Howard” – zaszczebiotał trzeci, wyższy chłopak, z dredami.
– „Jay” – ogłosiła czwarta, poważnie wyglądająca postać w podartych jeansach, z kozią bródką.
Odwróciłem się do piątego członka zespołu. – „A ja jestem Robbie” – powiedział, wyciągając rękę, a gdy chciałem podać mu swoją, cofnął ją i pokazał mi język. To był bezczelny, mały łobuz i prawdziwe źródło energii i charyzmy.

Podczas dziesięciominutowej podróży do studia chłopcy bombardowali mnie pytaniami. Byli zdumiewająco naiwni, głodni sławy i powodzenia. Ale mieli też talent i urok.
Gdy zaczęli śpiewać i tańczyć do swojego nowego singla, „It Only Takes A Minute Girl”, zauważyłem, że wystukuję stopami rytm, potakuje głową, a mój nieludzko komercyjny, brukowy umysł krzyczy: „Hit.”
– „OK” – powiedziałem. – „Umowa jest taka. Wstawię się za wami w gazecie, bo myślę, ze macie wielki potencjał. Ale w zamian, chcę napisać o was dwie pierwsze książki, jeśli dotrzecie do pierwszego miejsca.”
Robbie wybuchnął śmiechem. – „Kolego, jeśli dotrzemy do pierwszego miejsca, możesz dostać dużo więcej niż dwie książki!” Spojrzałem w jego oczy i zobaczyłem płonące, nagie pożądanie. Nie w stosunku do mnie, ale do sławy. To był jedynak, który był przez całe życie w centrum uwagi, a teraz chciał być w centrum uwagi całego świata.

Miesiąc później „It Only Takes A Minute Girl” wchodzi do TOP 10. A w ciągu następnych sześciu miesięcy cieszyli się ciągiem numerów jeden, nie wspominając o herbacie z Księżniczka Dianą w Kensington Palace.
Jednym bezbłędnym skokiem przeszli z listy Z do listy A i niedługo później siedzieli na sofie u Eltona Johna, krzycząc do niego, żeby zagrał dla nich na fortepianie.
Pierwsza z moich dwóch autoryzowanych książek została opublikowana wkrótce później i, bardziej przez przypadek niż zgodnie z planem, dzięki nim miałem największą sprzedaż wśród autorów piszących o popie.
Oba moje tomy o Take That były dość zatrważającej jakości od strony literackiej, ale kazda sprzedała się w ponad 350 000 kopii. (I tak, mam zamiar wydać je ponownie w związku z och powrotem, tak szybko jak to możliwe.)

W tym czasie bardzo często przebywałem z zespołem. Pojawiłem się nawet na scenie na Wembley Arena, jako niespodziewany gość, aby przedstawić ich i ich ogromne ilości nagród. I uwierzcie mi, gdy stoi się na scenie przed 12 000 krzyczących dziewczyn, ma to dziwnie oszałamiający wpływ na mężczyznę.
W zasadzie przedłużałem swój pobyt na scenie, Az Robbie podbiegł i krzyknął mi do ucha: „Piers, kolego, bez obrazy, ale spierdalaj, to jest nasz show, nie twój.” Radosne dni. Ale na horyzoncie pojawiały się chmury. Zawsze się pojawiają.

Z sukcesem i uwielbieniem przyszło nieuniknione dla gwiazd popu pogrążenie się w seksie, prochach, kłótniach i obsesji pieniędzy. Ale to dotyczyło tylko Robbiego. Pozostali chłopcy nadal byli grzeczni, czarujący, skromni i hojni.

Nadal mam podpisaną kopię naszej pierwszej książki, gdzie Gary, Mark, Howard i Jason z głębi serca złożyli hołd naszej przyjaźni, a Robbie – zazdrosny o moja płacę – po prostu naskrobał: „Dla Piersa, pierdolić ciebie i twoje pieniądze.” Niewdzięczny mały łajdak.
Jego wrodzony egoizm się zaogniał i niedługo później, wybuchnął. Gdy zespół był u szczytu potęgi, Robbie nagle odszedł by szukać chwały jako solista, porzucając swoich najbliższych przyjaciół, zarówno osobistych jak zawodowych, z nieludzką samolubnością, która jest szokująca nawet jak na płytkie standardy moralne muzycznego showbiznesu.
I to był nieuchronny początek końca Take That.

Czterej chłopcy, którzy pozostali, nie radzili sobie sami przez kilka miesięcy i w końcu ogłosili rozpad w lutym 1996 roku, pośród histerycznych scen oszalałych, nastoletnich fanek. (Została nawet uruchomiona gorąca linia telefoniczna, aby pomóc im poradzić sobie ze swoją „rozpaczą”.) To był, na każdej płaszczyźnie, koniec ery.
Chłopcy próbowali zacząć solowe kariery, ale żadnemu się nie udało i powoli się wypalali i stawali anonimowi.

Robbie, dla odmiany, po trwającej dwa lata kokainowej orgii, przybraniu wielu kilogramów, pokryciu swojego wylewającego się ciała tatuażami, odwrócił się w kierunku szybkiego i nieskończenie przewidywalnego rock ‘n’ rollowego cmentarza. I nie jest to metafora.
Potem, jak trumna się już zamykała, wypuścił “Angles” – który stał się jednym z najlepiej sprzedających się singli wszechczasów, co ulokowało go w brytyjskiej superlidze gwiazd popu.
Był to szczególnie bolesny cios nożem dla jego dawnych kolegów. Nie wystarczyło mu porzucenie kolegów jak worka ziemniaków. Nie przepuścił żadnej okazji by im dopiec – parodiował ich w wywiadach, chwalił się bez końca swoimi milionami I informując każdego, kto chciał go słuchać, że to on zawsze był gwiazdą zespołu I teraz to udowadnia.

Nigdy nie zapomnę wywiadu, który przeprowadziłem z Markiem Owenem w serialu telewizyjnym, który poświęciłem zagadnieniu sławy. Był smutną, bladą imitacją słodkiego, małego chłopca, w którym dekadę wcześniej zakochiwały się wszystkie dziewczyny. Miał rozczochrane włosy, odpalał jednego papierosa od drugiego, był nerwowy, powitał mnie jak dawno nie widzianego brata, a potem przez dwie godziny otwarcie opowiadał o swoim życiu.
– „Skończyłem się w wieku 23 lat” – powiedział. – „I, od tamtej pory próbuje tylko przeżyć kolejny dzień. Z występów na 80 000-cio tysięcznych stadionach przeniosłem się do małych klubów, gdzie grałem dla kilkuset pijaków, którzy się ze mnie śmiali. To był okropne.”
Jeszcze gorsze było to, że widział przy okazji wcześniejszego przyjaciela i kolegę Robbiego Williamsa cieszącego się oszałamiającym sukcesem solowym.
– „W tajemnicy poszedłem na jeden z jego ostatnich koncertów” – powiedział cicho Mark. – „Po prostu stałem z tyłu tego ogromnego stadionu i patrzyłem jak tłum zaczyna szaleć. Chciało mi się płakać. Nie z zazdrości, bo ja i Rob nigdy nie przestaliśmy się przyjaźnić. Ale zdałem sobie sprawę jak odmienne stały się nasze życia i jak bardzo tęsknię za tym, co kiedyś razem mieliśmy.”
Mark był w tym wywiadzie przejmująco szczery i kilka razy o mało się nie rozpłakał. Było to fascynujące wejrzenie w umysł człowieka, który miał wszystko i stracił wszystko.
Na koniec wziął mnie w objęcia i powiedział: – „Dzięki za całe twoje wsparcie gdy zaczynaliśmy. Naprawdę to doceniam.” A potem powlókł się ulicą, całkowicie anonimowy dla przechodniów.

Widziałem inne nastoletnie zespoły w tak dramatycznych okolicznościach, więc brutalny świat muzyki pop mnie nie zaskoczył. Ale czułem dziwne, ojcowskie współczucie dla tej konkretnej grupy.
I, szczerze, głęboko mnie irytowało, że ten najgorszy, najbardziej chciwy, najmniej sympatyczny i najmniej zasługujący na cokolwiek członek Take That stał się megagwiazdą, gdy mili faceci zostali pogrzebani.
Ale jest w tym coś dziwnego. Być może inni chłopcy z Take That mieli trudności. Być może zazdrościli Robbiemu solowego sukcesu. Ale jako jednostki, jako ludzie, z pewnością byli szczęśliwi, że nie byli tak sławni jak on.
Kilka miesięcy po wywiadzie z Markiem wpadłem na Gary’ego Barlowa w Royal Albert Hall. Nie zmienił się ani trochę i teraz pisał piosenki dla innych artystów.
– „Lubię pisać dla innych” – powiedział innym. – „To najlepsze co można mieć: dostaję pieniądze, odnoszę sukces, ale nie sławę. A przecież nie o sławę chodzi, już to odkryłem.”
– „Co u Robbiego?” – spytałem. Gary podniósł brwi do sufitu. – „Nie mam pojęcia. Nie widuję się z nim i z nim nie rozmawiam. Zaprosiliśmy go, żeby wystąpił z Take That, ale nie wydawał się zbyt chętny. Chyba jest dla nas zbyt wielki.”
I uśmiechnął się z melancholią. Przez przypadek spotkałem Robbiego tydzień później. Było to na przyjęciu po rozdaniu nagród Brits i wyglądał na nieszczęśliwego. Słyszałem, że mnie teraz nienawidzi z powodu niewygodnych dla niego artykułów, które publikowałem o nim, kiedy byłem redaktorem.
Nie czułem do niego nienawiści z powodu jego nienawiści, po prostu było mi go żal. 80 milionów funtów w banku to fajna sprawa. Ale gdy w wieku 30 lat jesteś ogarniętym obsesją na swoim punkcie, samotnym, leczącym się alkoholikiem, to czy twoje życie może być przyjemne?
Nasze oczy spotkały się ponad zatłoczonym parkietem. Wpatrywał się we mnie przez kilka sekund, jego twarz zamarła w szyderczym uśmiechu. Patrzyłem na niego i przywoływałem w pamięci tamta podróż vanem, gdy pierwszy raz go zobaczyłem.
Boże, jak on wtedy pragnął sławy i, Boże, jak teraz wydawał się jej nienawidzić. Wtedy, dawno temu, jego życie było takie nieskomplikowane i wypełnione zabawą. Teraz wyglądał jakby trawił go kwas.
Powoli potrząsnął głową, ja zrobiłem to samo. Potem opuścił imprezę i pojechał do domu, pewnie na szklankę kakao i pograć w ukochaną PlayStation. Był na imprezie tylko cztery minuty.
Po tym spotkaniu przeczytałem jego oficjalna biografię – opowieść o nieubłaganym narcyzmie i powodowanym przez samego siebie nieszczęściu. Kobiety traktuje jak śmieci, ma śmieszną paranoje na punkcie mediów, którymi dowolnie manipulował, gdy mu to pasowało i spędza większość czasu mówiąc o sobie do swojej wazeliniarskiej świty.
To życie wydaje się bezcelowe i niepełne. A jego ostatnie płyty wybuchając, zniszczyły to, co mu zostało – sukces.

Dla odmiany, Take That są znowu numerem jeden na listach, wciąż są bliskimi przyjaciółmi i kochają każdą sekundę swojej odrodzonej kariery.
Cieszą się swoja sławą bo tym razem znają jej ograniczenia. I, sądząc z entuzjastycznego przyjęcia podczas trasy, kochamy ich również my. Jak rozkosznie ironiczne jest to, że gdyby Robbie Williams teraz zaakceptował ofertę ponownych występów z Take That, mógłby usłyszeć: – „Dzięki Rob, przyjacielu, ale raczej nie.”
Czasem, tylko czasem, mili faceci na końcu wygrywają.

Piers Morgan / Daily Mail / tłumaczenie: Mav.