Wywiad dla VH 1, kwiecień 2003

Wywiad przeprowadzony dla stacji telewizyjnej VH 1,
10 kwietnia 2003 roku.
(Przetłumaczyła Mav)


„Leniwy” – jak sam siebie określa – gwiazdor chce zobaczyć Kid Rocka całującego mężczyznę i stworzył zwariowany teledysk do swojego najnowszego singlaRobbie Williams wie, że jest sławny w Ameryce z powodu dwóch rzeczy. Po pierwsze, z powodu niezapomnianego teledysku do „Rock DJ”, gdzie atletyczny wokalista zrzucił z siebie ubranie, potem skórę, a na końcu ciało, aż pozostał z niego tylko szkielet. Po drugie, z powodu pojawienia się w programie „Cribs”, gdzie oprowadzał teleizję MTV po swoim domu na wsi w Anglii. Ale tego już za wiele. Przyszedł czas, aby największa brytyjska gwiazda to wszystko odmieniła.

Gdy Williams opuścił brytyjski boys band „Take That” w 1995 roku, był wokalistą/tancerzem i podejrzewano, że zniknie i zajmie się czymś innym. Pił z ludźmi z „Oasis” i wydał żenujący cover „Freedom” George’a Michaela. Potem, w 1997 roku wypuścił balladę „Angels”. Nagle wszyscy zaczęłi pytać „Take Who?”

Aby wyobrazić sobie popularność Williamsa w każdym miejscu na świecie poza Stanami, trzeba ustawić go obok takich kolesi jak Justin i Britney. Jest gwiazdą, której każde beknięcie jest dokładnie zanalizowane w brytyjskich brukowcach. Williams tym się różni od amerykańskich bogów popu, że jest gotowy grać w grę w gwiazdorstwo, ale na swoich własnych zasadach. Jego albumy często zamazują jego image złego chłopca i uwielbianego zabawiacza. Nie udało by się zachować równowagi, gdyby nie poczucie humoru Williamsa; wokalista afiszuje się ze swoją deprecjonującą bezczelnością i ironią. Pomimo wielomilionowych kontraktów, znanych dziewczyn – był łączony nawet z Nicole Kidman – i niekończącego się balowania, czujesz, że właściwie już polubiłeś tego faceta.

A Williams naprawdę chce być lubiany, dlatego właśnie przebył sadzawkę (przyp. tłum. – Ocean Atlantycki) ze swoim diabolicznym uśmiechem na ustach. Jego wytwórnia podpisała z nim kontrakt na 100 milionów dolarów w nadziei, że nowy album „Escapology” zamieni go w następnego Eltona Johna i może się tak stać. Zapraszający głos wokalisty emanuje depresją w balladach miłosnych, jak „Feel”, ale czasami również wyraźnie chichiocze, jak w „Monsoon”, gdzie wyznaje „Zaśpiewałem trochę beznadziejnych piosenek/ Sypianie z dziewczynami traktowałem jak grę”. Podobnie jak w bezwstydnym „Song 3”, gdzie mruga do nas porozumiewawczo: „Trzeba kochać LA! Kalifornię! USA!”.

W Williamsie jest za dużo urwisostwa i przekory aby mógł zagrozić Timberlake’om tego świata, ale będzie dużo zabawy w obserwowaniu jak upomina się o koronę, gdziekolwiek jest to możliwe. VH1 opowiedział o przekonywaniu Kid Rock do bycia gejem, o podziwie dla Kelly Osbourne i o tym dlaczego w każdej sytuacji sprawdza się zrobienie pokręconego teledysku.

VH1: W USA jesteś najprawdopodobniej najbardziej znany dzięki teledyskowi do „Rock DJ” i pojawieniu się w „Cribs”.

RW: Ludzie znają mnie z „Rock DJ”, gdzie otwieram swój brzuch i rzucam wnętrznościami w panie. A po „Cribs” większość ludzi myślała, że jestem pośrednikiem handlu nieruchomościami!

VH1: Czy ktoś kiedykolwiek próbował obedrzeć cię ze skóry?

RW: Tak! Siedziałem w chińskiej restauracji w L.A., gdy podszedł Pauly Shore i zaczął zdzierać mi skórę. Nie rozumiałem dlaczego to robił i trochę mnie to przerażało. Potem zdałem sobie sprawę: „Och, to z powodu ‚Rock DJ'”

VH1: Czy przeszkadza ci to, że w Ameryce rzadko jesteś rozpoznawany?

RW: Nie wiem czy mi to przeszkadza, ale mojemu ego chyba tak. Jednak spędzam dużo czasu w L.A. i ciągle słyszę w sobie głos: „Posłuchaj, to jest naprawdę świetny układ. Możesz pojechać do L.A., gdzie świeci słońce, wyprowadzić psa i być Jankiem Kowalskim, a potem możesz wrócić i być dla reszty świata tą gwiazdą popu”. Nie wiem na czym stoję.

VH1: Jaki jest plan na podbicie Ameryki?

RW: Myślę, że jedyną drogą dla mnie aby zdobyć serce Ameryki są koncerty i jeśli by mi naprawdę na tym zależało, to byłaby amerykańska trasa. Jak na razie, wypuszczamy „Feel” i zobaczę jak sobie radzi. Jeśli da sobie radę, to będzie trasa. Jeśli nie, to spakuję gitarę i wyprowadzę psa. Waham się co do jakichkolwiek działań, bo jestem właściwie trochę leniwy i mam ochotę na łatwiejsze życie już od teraz. Na przestronne miejsce na ziemi z mnóstwem wczesnych poranków i możliwością późnego zaczynania pracy. Już teraz, w młodym wieku, często sobie myślę: „Po co masz się stresować, skoro wcale nie musisz?

VH1: Opowiedz o kulisach napisania „Feel”

RW: To jeden z tych „gwiazdorskich jęków”, o których śpiewa Good Charlotte w „Życiu Bogatych i Sławnych” (śpiewa) Wszystko co potrafią robić to sikanie i jęczenie na łamach „Rolling Stone…” Cierpiałem, wisiała nade mną ciemna chmura. Piosenka ma bardzo proste przesłanie – jeśli się zakocham, mój świat się wyprostuje. Nie sądzę aby tak było naprawdę, ale zobaczymy!

VH1: Cały album „Escapology” wydaje się być o miłości wybawiającej cię z niebezpieczeństw gwiazdorstwa, zwłaszcza takie piosenki jak „Come Undone”, „Monsoon” i „Handsome Man”.

RW: Piosenki w stylu „Handsome Man”, gdzie głoszę moją wielkość zostały odczytane zupełnie na opak. Ja przecież nie pisałem tego serio! Napisałem o osobie, którą ludzie myślą, że jestem. To przecież oczywiste, że nie jestem najprzystojniejszym facetem na świecie – jestem na drugim miejscu w tej klasyfikacji! Połowa (albumu) jest napisana z punktu widzenia: „Zobaczcie, to prawdziwy ja ze łzami klauna. Czy oni mnie kochają, czy nienawidzą? Reszta jest o facecie, którym myślę, że być może staje się na scenie. Bo mały „ja” by na tę scenę nie wszedł (samodzielnie). Zbyt go to przeraża!

VH1: Opisałeś następny singiel „Come Undone” jako twój ulubiony na nowym albumie.

RW: Mówienie, że to moja ulubiona piosenka Robbiego Williamsa zaczyna mnie powoli nudzić, ale myślę że tak jest. „Come Undone” określa dokąd zmierzam, „Zobacz, tym właśnie jestem. Nie mówcie tych okropnych rzeczy. To naprawdę boli”. Ale koniec końców przecież nie o to chodzi co ludzie o tobie mówią. To stara prawda o miłości do samego siebie i całym tym gównie. Chciałbym, żeby mi na tym tak bardzo nie zależało, ale być może właśnie dlatego jest to dobre nagranie

VH1: Teledysk jest dość dziwny. O co tobie i reżyserowi Jonasowi Akerlundowi chodziło?

RW: Pierwszym singlem był „Feel” i zrobiliśmy do niego coś co nazywam pięknym teledyskiem. Mężczyzna pragnie kobiety, kobieta pragnie mężczyzny, mężczyzna dostaje kobietę, kobieta dostaje mężczyznę. Ale pomyślałem, że następny teledysk powinien być trochę pokręcony. Nie może być tak, że wszystkie ujęcia są piękne. Musiały powstać obrazy, gdzie węże wypełzały spod spódnic kobiet, z którymi spałem.

VH1: Ale przez te prochy, nagość i orgie nie możemy nawet oglądać go w telewizji!

RW: No tak. Został zakazany prawie wszędzie poza Europą, gdzie ludzie mają więcej rozumu. To świetna sprawa, gdy jest zakaz oglądania teledysku, wtedy ludzie tym bardziej chcą go zobaczyć. Tak to działa. Choć masz rację, że sprawia to trochę kłopotów. Nie pozwoliłbym tego oglądać sobie samemu gdybym miał siedem lat. Teledysk jest bardzo intensywny wizualnie. Uprawiam seks z dwoma dziewczynami i wygląda na to, że później również z facetem. Chciałem, aby pojawił się tam facet. Obrzydliwie dużo homoseksualnych gwiazd popu udaje, że są hetero. Mam zamiar dać początek ruchowi, w którym normalne gwiazdy popu będą udawać, że są gejami. To bardzo ważne teraz, w tych czasach.

VH1: Kto jeszcze należy do tego ruchu?

RW: Cóż, prawdę mówiąc, tylko ja. Ale byłoby super zobaczyć kogoś takiego jak Kid Rock całującego się z facetem. Ale jestem pewien, że nie spodobałaby mu się ta perspektywa i nie poszedłbym mu tego zaproponować nawet gdyby był ze mną Eminem.

VH1: Za rok kończysz trzydzieści lat. Czy twój następny album będzie bardziej osobisty?

RW: Mam nadzieję, że nie, za dużo już o sobie mówiłem. Jestem sukinsynem z obsesją na punkcie swojej własnej osoby, naprawdę. Ale bardzo chciałbym mieć tę moc pozwalającą pisać o innych ludziach. Jak Bono, który umie napisać „Who’s Gonna to Ride Your Wild Horses” o Edge. On jest moim wzorem osoby, którą chcę się stać jak dorosnę, on cały czas pisze o innych ludziach. Chciałbym też mieć choć ułamek takiej umiejętności.

VH1: To dobrze mieć za wzór kogoś takiego jak on.

RW: No tak. U2 to jeden z tych zespołów, które będą istnieć bez względu na to, czy podbiją Stany, czy nie, ale uważam, że Ameryka była zawsze dla nich łaskawa. Pomimo, że ostatnio nie jest lojalna wobec gwiazd. To znaczy, kto jest w stanie istnieć tak jak Mick Jagger albo Bono? Gdzie są te wszystkie zespoły?

VH1: Czy chciałbyś trwać jako gwiazda tak długo i być następnym Mickiem Jaggerem?

RW: Mam dwadzieścia dziewięć lat i jestem w stanie podać tylko jeden powód dla którego w wieku pięćdziesięciu lat mógłbym nadal koncertować; będę już po kilku katastrofach małżeńskich i będę musiał spłacać alimenty. Nie chcę. Chcę w tym wieku zajmować się czymś innym, ale pewnie ktoś mi wtedy przeczyta ten wywiad. Będę siedział w kulisach scenki jakiejś speluny w północnej Anglii mówiąc „Wiesz, kiedyś byłem wielki”.

VH1: Twój suport na europejskiej trasie to Kelly Osbourne. Jesteś jej fanem?

RW: No tak. Jest wielką gwiazdą. Jest wystarczająco interesująca solo, bez mamy, taty i Jacka. Jej osobowość widać jak na dłoni. Wszyscy udzielają takich samych wywiadów. Zastanawiamy się: „Czemu nie powiesz co naprawdę myślisz?” Ludzie mają swoje „filtry” dokręcone zbyt mocno, a „filtr” Kelly nie działa w ogóle. Nie potrafi się powstrzymać przed natychmiastowym mówieniem tego, co myśli. To samo w sobie jest interesujące i zabawne. Prawie dzieło sztuki. I dobrze.

VH1: Cóż, Dixie Chicks wystąpiła przeciwko wojnie ale musiała się z tego wycofać.

RW: To smutne słyszeć o czymś takim, bo to miał być kraj wolności, a to co się stało raczej trudno określić wolnością. To niesamowite, że jej uwagi tak w nich uderzyły. To nie powinno się zdarzyć takiej artystce. To wstyd, że Natalie Maines musiała wycofać się z tego co powiedziała, ale też byś tak zrobił , gdyby chodziło o twoją karierę. Macie piękny kraj, w którym mieszkają piękni ludzie i dzieje się mnóstwo pięknych rzeczy, a takie wydarzenia to wszystko zaprzepaszczają. Smutno mi z tego powodu.

VH1: Czy to sprawi, że zastanowisz się dwa razy nad włączeniem swojego „filtra”?

RW: No tak. W temacie wojny i wszystkich innych wydarzeń, jeśli nie jesteś Susan Sarandon, najlepszym wyjściem jest nieodzywanie się. Przynajmniej dla mnie. Nie wiem co się dzieje!